Co czeka klientów banków w 2016 r.? Cóż, wygląda na to, że zyski branży mocno stopnieją i jeśli nie zdarzy się cud, to spadek ten będzie na tyle zauważalny, że bankowcy będą zmuszeni nas mocniej ugryźć. Oto trzy najważniejsze trendy w bankowości detalicznej, które zapewne przypieczętują zaczynający się rok.
1. Koniec bezpłatnych bankomatów
O tym, że konta za zero znikną wkrótce z oferty banków, dziennikarze - w tym niżej podpisany - trąbią już od dobrych kilku lat. Choć banki już coraz częściej zdają sobie sprawę, że dotowanie klientów za wszelką cenę ofertą "wszystko za zero" - i jeszcze dorzucanie w promocji money-backu (zwrotu części wydatków na zakupy) - jest ślepą uliczką, to jednak polski rynek jest tak konkurencyjny, że wyścig wciąż trwa. Posunięcia rządu - podatek bankowy, wygrażanie zagranicznym inwestorom, podważanie roli giełdy i rynku kapitałowego w gospodarce - sprawią, że w branży bankowej nastąpi repolonizacja i konkurencja się zmniejszy. Ponieważ z rynku znikną najmniejsze, najbardziej innowacyjne i najostrzej grające banki, nie będzie komu podbijać stawki w licytacji. Ten sam proces mamy zresztą w ubezpieczeniach: kilka lat temu weszły do Polski tabuny firm ubezpieczeniowych działających w formule direct (czyli ubezpieczające bez pośrednictwa agentów - przez internet i telefon), co skończyło się wyniszczającą wojną cenową. Już wiadomo, że nie wszyscy wytrzymali tę wojnę - Link4 został przejęty przez PZU, a Liberty kupi Axa - a ceny polis szybko zaczęły rosnąć.
To wszystko nie zdarzy się nagle, z dnia na dzień. Erozja systemu "wszystko za zero" zacznie się od bankomatów. Jeszcze niedawno większość szanujących się banków oferowała za darmo wypłaty ze wszystkich bankomatów w Polsce. Ostatnio bankowcy zaczęli ograniczać klientom dostęp do niektórych bankomatów. Najodważniej robią to te banki, które mają największą sieć własnych urządzeń - PKO BP czy Bank Pekao. Ale i inni próbują przyzwyczajać klientów do tego, że korzystanie z bankomatów nie musi być za free. Ten rok upłynie pod znakiem wprowadzania limitów darmowych wypłat (np. bezpłatna będzie tylko pierwsza w miesiącu). A jak już klienci przyjmą z pokorą tę zmianę, to stanie się tak, jak w wielu krajach na Zachodzie - za wypłaty z bankomatów po prostu będziemy płacili.
Potem przyjdzie czas na darmowe konta, choć przecież ich "demontaż" i tak już trwa: warunki, żeby nie płacić ani za konto, ani za kartę, w wielu bankach są już dość wyśrubowane. Choć w większości z największych banków konto wciąż można mieć konto za zero, a w trzech bankach to zero jest bezwarunkowe. Stąd też uważam, że era kont "za zero" nie skończy się jeszcze w tym roku. Ale i to nas czeka.
2. Powrót kreatywności w zbieraniu depozytów
Dziś niektóre banki są nadpłynne, czyli mają więcej depozytów niż udzielonych kredytów. Nadwyżkę inwestują m.in. w obligacje Skarbu Państwa. Najprostszym sposobem zredukowania podstawy opodatkowania przez takie banki jest ograniczenie depozytowej nadpłynności. Analitycy PKO BP spodziewają się ograniczenia wzrostu akcji kredytowej z poziomu 6-7% w 2015 r. do najwyżej 4-5% w roku 2016 r. Banki będą chciały zredukować proporcjonalnie - lub bardziej niż proporcjonalnie - wzrost depozytów. Klienci których banków mogą się spodziewać obniżania oprocentowania ich depozytów? W Citibanku, mBanku oraz Banku Pekao depozyty są już tak nisko oprocentowane, że nie mają z czego spadać. Podobnie jest w PKO BP. A w Aliorze i Millennium prawdopodobnie będzie się odbywał proces przyzwyczajania klientów do znacznej obniżki oprocentowania depozytów. W których bankach jest największa przewaga depozytów nad kredytami (a więc w których bankach najmniej potrzebować będą naszych pieniędzy)? Wśród "liderów" tego rankingu jest Citibank, ING oraz Bank Millennium. Dwa ostatnie banki ostatnio oferują dość dobre oprocentowanie na kontach oszczędnościowych. Niewykluczone, że te promocje wkrótce znikną.
Banki w najbliższych miesiącach zrobią wszystko, żeby klientom wydawało się, iż mają pieniądze wyżej oprocentowane niż w rzeczywistości. Obniżenie kosztów pozyskiwania depozytów może przebiegać na kilka sposobów. Najważniejszym patentem, który w niektórych bankach już poszedł w ruch, jest obniżanie oprocentowania na rolowanych lokatach. W Idea Banku zlikwidowano opcję autoodnawiania. Teraz aby wyłączyć autoodnawianie, trzeba się pofatygować i zadzwonić na infolinię lub powędrować do oddziału.
Trzeci patent to lokaty progresywne. To taki typ lokaty, która cieszy oczy oprocentowaniem "do iluś-tam procent". Oczywiście ów maksymalny procent jest naliczany tylko przez jeden, ostatni miesiąc. Wcześniej oprocentowanie jest niskie. A łączna dochodowość depozytu dla klienta jest pokazywana małymi literkami na samym dole reklam, ulotek i plakatów. Pojawią się też opłaty za konto oszczędnościowe. Do tej pory konta oszczędnościowe były głównym elementem oferty depozytowej każdego banku. I nadal będą, ale jeśli klient nie jest dla banku wyjątkowo cenny, to będzie za konto oszczędnościowe... płacił. Jakiś czas temu taką opłatę wprowadziły banki PKO BP, BNP Paribas, a od marca - Citi Handlowy. W tym ostatnim przypadku opłata dotyczy klientów, którzy nie mają z Citi zażyłej relacji (czyli ROR-u).
Niskie stopy procentowe oraz regulacje proponowane przez regulatora (domiary kapitałowe dla banków "frankowych", planowane regulacje unijne zmierzające do wzmocnienia europejskiego systemu gwarantowania depozytów) oraz przez rząd (zwłaszcza podatek bankowy), sprawiają, że opłacalność działalności kredytowej będzie mniejsza, niż dziś. Dotyczy to przede wszystkim kredytów hipotecznych i dużych kredytów korporacyjnych, bo drobne pożyczki konsumpcyjne nie są tak kapitałochłonne, zaś ich ceny - korzystając z niskiej świadomości polskich konsumentów - można stale podnosić. Jednak to kredytami korporacyjnymi i hipotecznymi stoi polski sektor bankowy i to ich deficyt (zwłaszcza kredytów hipotecznych) może być boleśnie odczuwalny przez nas, konsumentów.
W tym segmencie ten rok przyniesie swego rodzaju "reglamentację". Na dużą pożyczkę trzeba będzie "zasłużyć" odpowienio zażyłą relacją z bankiem. Jej brak będzie w wielu przypadkach oznaczał rzecz do tej pory niespotykaną - zaporową cenę kredytu. Banki będą zmuszone bardzo szanować swój kapitał (coraz trudniejszy i droższy do pozyskania i wyżej opodatkowany) i będą go angażować tylko tam, gdzie będą mogły liczyć na dodatkowe korzyści. Dla klientów oznacza to prawdopodobnie koniec kredytów hipotecznych sprzedawanych solo (czyli bez agresywnego cross-sellu). Jakkolwiek już dziś mało kto wychodzi z banku z "gołym" kredytem hipotecznym, bez dorzuconych w gratisie konta, karty debetowej, ubezpieczenia na życie, ale w większości banków takie oferty kredytów "bez wkładki" wciąż teoretycznie funkcjonują. I świadomy klient, mający dobry standing finansowy i sporo czasu na negocjowanie z bankiem - może sobie na taki kredyt pozwolić. W nowych warunkach era kredytów, które występują jako samotne elektrony, będzie raczej zakończona. "Zaraza" cross-sellu może też dotknąć kredytów gotówkowych, ale tylko wtedy, jeśli niespodziewanie okaże się, że klienci nie akceptują coraz wyższych prowizji, którymi banki rekompensują sobie sztywny, 10-procentowy próg odsetek, które, zgodnie z prawem, mogą naliczyć.
Narzekamy na wysokie opłaty i na to, że banki w Polsce są drogie i nieuczciwe. Jednak wydaje mi się, że w 2016 r. zatęsknimy za sytuacją z lat 2012-2014, kiedy bankowcy osiągali na tyle wysokie zyski - m.in. dzięki wysokim stopom procentowym i najwyższym w Europie opłatom interchange, pobieranym od wlaścicieli sklepów za płatności kartowe - iż mogli sobie pozwolić na mnóstwo korzystnych dla klientów ekstrawagancji, które wkrótce przejdą do historii.
--
Maciej Samcik - pisze dla „Gazety Wyborczej”, jest autorem bloga „Subiektywnie o finansach”.